Ucieczka od terroru zegara [rozmowa z Małgorzatą Sadowską]

Mateusz Demski
3/08/17
Małgorzata Sadowska, fot. Laura Ociepa
Złote Dziesiątki Agnieszki Szeffel, Mariusza Miklińskiego i Mariusza Wojasa Rozpoczął się nabór na Polsko-Amerykańskie Spotkania Koprodukcyjne

Czas w kinie także może być formą protestu. Ktoś, kto decyduje się nakręcić wielogodzinny film, nie poddaje się terrorowi zegara - mówi Małgorzata Sadowska, kuratorka sekcji Kino Protestu.

Mateusz Demski: Czym dla ciebie jest protest? Czy sekcja Kino Protestu przyniesie odpowiedź na to pytanie?

Małgorzata Sadowska: Chciałam, żeby Kino Protestu stawiało pytania, a nie przynosiło odpowiedzi. Tworząc sekcję, zastanawiałam się, w jakim stopniu kategorie niezgody czy oporu są częścią kultury filmowej i co tak naprawdę znaczą w kontekście kina. Poprosiłam zresztą "moich" reżyserów, by napisali, czym dla nich - jako artystów czy obywateli - jest protest. I na przykład Jean-Gabriel Périot, twórca "Niemieckiej młodzieży", kapitalnego found footage opowiadającego o Frakcji Czerwonej Armii, odpowiedział: "Kino nigdy nie będzie miało nic wspólnego z jakąkolwiek formą «oporu». Filmy mogą w najlepszym wypadku ukazywać kobiety i mężczyzn, którzy stawiali i nadal stawiają opór. Same w sobie są jednak niczym i żaden reżyser nie stawił nigdy «oporu», kręcąc film, nawet jeśli niektórzy mają takie pretensje".

I co o tym myślisz?

Oczywiście, że zgadzam się ze słowami Jeana-Gabriela Périota, szczególnie gdy dopowiada: "Rzeczywistość jest dużo straszniejsza od kina i jedynie w tej rzeczywistości może zaistnieć opór". Myślę przy okazji o deziluzji wielu twórców, którzy towarzyszyli paryskiemu Majowi i uwierzyli, że kino stanie się medium rewolucji. I ono rzeczywiście nim było - ale przede wszystkim gdy idzie o rewolucję w obrębie samego filmowego języka. Jednak owo nowatorskie, zaangażowane kino najmniej obeszło tych, w imieniu których chciało się wypowiadać, na przykład strajkujących robotników. Ale nie mogłabym stworzyć podobnej sekcji, gdybym nie wierzyła, że kino może wyrażać sprzeciw - czy to poprzez towarzyszenie słabszym, poprzez niezgodę na reguły rządzące rynkiem produkcji bądź dystrybucji, czy poprzez styl, a więc postawę, jaką zajmuje wobec rzeczywistości reżyser.

W tym kontekście bardzo ważne są dla mnie słowa doskonale znanego nowohoryzontowiczom portugalskiego reżysera Pedra Costy, który podczas wykładu w Japonii mówił o postaci Trampa stworzonej na ekranie przez Charliego Chaplina. Kiedy Tramp wchodzi do banku czy luksusowego hotelu, jest stamtąd natychmiast wyrzucany na bruk. Costa dostrzegał w tych scenach metaforę sztuki filmowej, która urodziła się na ulicy i właśnie tam powinna pozostać, towarzysząc ludziom, którzy pragną poezji, a nie pieniędzy. I o taki protest także mnie chodziło, gdy układałam sekcję.

Na przykład?

Fantastycznym przykładem takiego kina jest "Pokonać noc" Sylvaina L'Esperance'a. Jest to 285-minutowy esej, który powstał w czasie kryzysu w Grecji. I L'Esperance przez dwa lata był właśnie na ulicy z tymi, którzy protestowali, którzy nagle w wyniku kryzysu stali się bezdomni, z Romami, którym niszczy się ich osiedle, ale także z nielegalnymi imigrantami i uchodźcami, pamiętajmy bowiem, że w tym samym czasie Grecję dotknęła wielka fala uchodźców. "Pokonać noc" wyraża więc przekonanie, że kino może być aktem solidarności z innymi ludźmi - sama zresztą jestem o tym głęboko przekonana. Kolejnym filmem, którego reżyser nie liczy się z wymogami dystrybucji, czyli z długością opowiadanej historii, jest podejmująca temat strajku i przemian w świecie stosunków pracy "Fabryka niczego" Pedra Pinho. Bo czas w kinie jest również formą protestu. Kiedy ktoś decyduje się nakręcić wielogodzinny film, nie poddaje się terrorowi zegara.

Czas okazuje się równie ważny w kinie "Więzień/Terrorysta". Masao Adachi powrócił nim do kina po przeszło trzydziestoletniej przerwie.

Masao Adachi jest bardzo radykalnym twórcą, który ideę protestu doprowadził do ostatecznych konsekwencji. W latach siedemdziesiątych wstąpił do Japońskiej Czerwonej Armii, porzucił kino i wyjechał do Libanu, by walczyć za sprawę palestyńską. "Więzień/Terrorysta" jest jego pierwszym filmem nakręconym po trwającej kilka dekad przerwie, refleksją nad artystycznymi, politycznymi i życiowymi wyborami. Sam Adachi wciąż podkreśla, że sztuka i rewolucja nigdy nie są w jego mniemaniu rozłączne. Radykalne formalnie kino, jakie tworzył i tworzy, już za sprawą formy jest polityczne, jest praktykowanym oporem przeciwko komercjalizacji sztuki filmowej, przeciwko apatii.

Wśród tych filmów są jeszcze dwa polskie akcenty: "Opera o Polsce" i "Turyści". O ile wizja Piotra Stasika wydaje się dość oczywistym dopełnieniem twojej sekcji, o tyle ten drugi jest dość ryzykowny.

"Opera o Polsce" Piotra Stasika jest zapisem gniewu i frustracji, ale trochę prowokacyjnie postanowiłam połączyć ją z "Turystami" Marty Wójtowicz-Wcisło i Mateusza Romaszkana. Mam wrażenie, że stanowią one awers i rewers tej samej opowieści o Polsce po 1989 roku: świecie dzikiego kapitalizmu, estetycznego kiczu, na poły pogańskiej religijności, wsobności i nieufności wobec zewnętrznego świata. Jeśli jednak uznać "Operę o Polsce" za kino grozy, to "Turyści" byliby czarną komedią. Użyte tam materiały archiwalne - nagrania polskich turystów z wycieczek - to nie tylko obraz pułapek, jakie niesie ze sobą masowa turystyka, ale też rodzaj selfie, autoportret polskiej klasy średniej z jej wszystkimi aspiracjami, fascynacjami, a także lękami i kompleksami.

A może jednak zamiast bierności przyszedł czas dostrzec polskie działanie? Specjalnie pytam, bo w kontekście ostatnich miesięcy Polacy coraz częściej kojarzeni są z ulicą niż kanapą. Szukałaś tam inspiracji?

Kiedy rozpoczynałam pracę nad programem, brałam pod uwagę raczej falę masowych demonstracji, jakie przetoczyły się przez świat w ciągu ostatniego roku: bezprecedensowy protest młodzieży w Rosji, Brexit, który w moim odczuciu był rodzajem cichej rewolty wymierzonej w establishment, a także kobiecy bunt przeciwko Donaldowi Trumpowi, który przerodził się w największy marsz w historii Stanów Zjednoczonych. W momencie dla mnie szczególnym, ponieważ tuż przed festiwalem, na którym po raz pierwszy pracuję jako kuratorka, fala tych protestów dotarła niespodziewanie do Polski. Tym samym rzeczywistość i kino spotkały się w zaskakujący, a zarazem bardzo bezpośredni sposób.

To musiało być tym bardziej szczególne doświadczenie dla osoby, która dopiero co dołączyła do nowohoryzontowej drużyny. Wcześniej pisałaś o kinie jako dziennikarka i krytyczka, czy teraz zmieniła ci się perspektywa?

Wciąż czuję się przede wszystkim widzem. Towarzyszę temu festiwalowi od początku i doskonale pamiętam choćby pierwszą edycję w Sanoku. Nigdy nie zapomnę porannych seansów, podczas których "połknęłam" irańską klasykę, filmy, które wówczas były dla mnie objawieniem. Jestem naprawdę wdzięczna Romanowi Gutkowi za ten festiwal. To właśnie Nowe Horyzonty przez siedemnaście lat swojego istnienia ukształtowały nie tylko mój gust, ale również gusta wielu kinomanów i sprawiły, że arthouse zaistniał w świadomości polskich widzów.

To tak zwana "nowohoryzontowość". Pokusiłaś się kiedyś o stworzenie swojej definicji?

Oczywiście, ale zarazem ostrożnie obchodziłabym się z tym pojęciem. "Nowohoryzontowość", jak każda definicja, ma tendencję do zastygania w jednej kliszy; tymczasem jej sednem jest nieustająca rewizja i refleksja na temat tego, co dzieje się w kinie i z kinem. To dla mnie poszukiwanie, także w przeszłości, zjawisk, które w danym momencie korespondują z atmosferą naszych czasów, są jej wyrazem.

Rozmawiał: Mateusz Demski


Mateusz Demski

Urodzony w 1993 roku. Publikuje między innymi w "Czasie Kultury”, "Dzienniku Zachodnim”, "Popmodernie", "artPapierze" i "Reflektorze”. W wolnych chwilach poszerza kolekcję gadżetów z "Gwiezdnych Wojen”.


czytaj także
Recenzja Podróż do wnętrza waginy ["Podwójny kochanek"] 3/08/17
Wywiad Ed Wood z Kabulu [rozmowa z Sonią Kronlund] 3/08/17
Wywiad Filmy zagubione w czasie [rozmowa z selekcjonerami sekcji Lost Lost Lost] 3/08/17
Wywiad Kino radykalnie feministyczne [rozmowa z Ewą Szabłowską] 3/08/17