Jakub Popielecki
1.
"Pisanie o muzyce przypomina tańczenie o architekturze", powiedział kiedyś podobno Frank Zappa. Albo Steve Martin, Martin Mull, Elvis Costello czy Laurie Anderson. Mniejsza o to, kto: już sama lista potencjalnych autorów metafory świadczy o jej niezaprzeczalnej sile. Szkoda tylko, że wszyscy powtarzają ją w złej intencji.
Porównanie muzykopisarstwa z architekturotańczeniem służy bowiem do dyskwalifikowania prób intertekstualnego przekładu, wskazuje na rzekomą nieprzystawalność języków i środków wyrazu. Bo jak niby ma się program Word do akordu C dur, a chasse do bryły Le Corbusiera; gdzie Rzym, gdzie Krym? Wiadomo: dwa światy.
Ale skoro da się tańczyć o łabędziach albo święcie wiosny, to czemu by nie tańczyć o architekturze? Intencja naszego - niby błyskotliwego - cytatu wydaje się w istocie niezwykle konserwatywna. Zupełnie, jakby pisać można było tylko o pisaniu, tańczyć tylko o tańczeniu a muzykować tylko o muzykowaniu. Pisanie o muzyce przypomina tańczenie o architekturze? W porządku - i co z tego? Brzmi to jak ciekawe połączenie - i zaprasza do dalszej zabawy.
"Robienie czegoś przypomina robienie czegoś absurdalnie innego" - to rodzaj retorycznej matrycy, gdzie za owo "coś" możemy podstawić w zasadzie cokolwiek. Tak właśnie powstała krytyka filmowa: ktoś zobaczył film i postanowił opisać swoje doświadczenie. W XXI wieku, dobre 120 lat po narodzinach kina, sztuczka wciąż działa, choć nie brakuje takich, którzy w pisaniu o filmie widzą wzorcowy przykład owego strasznego "tańczenia o architekturze". Ich zdaniem język kina - system ruchów kamery, montażowych sklejek i obrazów - nie znajduje przełożenia na język-język, czyli litery, słowa, metafory. Ale nawet jeśli coś zawsze ginie w tłumaczeniu, to kto powiedział, że przy okazji nic nie przybywa? To tylko kwestia ustalenia zasad gry. Gry, którą można dowolnie komplikowa. Bo skoro kino samo w sobie jest rodzajem języka, czemu by nie pisać - kinem? Na przykład o muzyce.
2.
Kino to przecież nie tylko obrazy, to także dźwięki: głos Jacka Nicholsona, brzęczenie miecza świetlnego, motyw muzyczny Ennia Morricone, piosenka Henry'ego Manciniego. A nasze wspomnienia z ciemnej sali kinowej ożywają nie tylko na DVD, Blu-rayu czy w telewizji, ale i na płytach CD czy odtwarzaczach empetrójek: dzięki soundtrackom, w których zaklęto powidoki z ekranu kinowego. Słuchając ścieżki dźwiękowej z ulubionego filmu, wizualizujemy przecież pamiętne sceny uwiecznione w znajomych muzycznych frazach.
"Ta-da, ta-da, ta-da" - czyli "Szczęki".
"I - i - i - i - i - i", czyli "Psychoza".
"Bziuuuuum", czyli "Incepcja".
Kino jest więc muzyką, ale przecież i muzyka może być kinem, może sprawia, że w głowach wyświetlają się nam całkiem nowe filmy. Same tylko dźwięki mogą przywoływać widzowskie wspomnienia nawet wtedy, gdy brakuje im desygnatu. Sugestie obrazów potrafią być zaklęte już w brzmieniu.
3.
Muzyka Buriala jest właśnie takim "filmem bez filmu". To twórczość utkana z zaklętych w dźwiękowe pejzaże wspomnień kinomana.
4.
Kto widział "Rycerza pucharów" (2015) Terrence'a Malicka, ten słyszał Buriala, nawet jeśli nie wie, o kim mowa. Kiedy bohater filmu, grany przez Christiana Bale'a Rick, odwiedza klub ze striptizem, w tle rozbrzmiewa Burialowe "Ashtray Wasp". Sekwencja jest częścią rozdziału zatytułowanego - za kartą Tarota - "Najwyższa kapłanka". Zagubiony, poszukujący Rick trafia tu do "jaskini rozpusty", spotyka striptizerkę, która szepcze mu do ucha: "możesz być kim chcesz". Reżyser gra z ikonografią kuszenia i zbawienia, wizerunkami anielicy i diablicy, flirtuje z neonową, hipnotyczną poetyką teledysku techno - i takąż muzyką.
Burial - pod tym pseudonimem kryje się niejaki William Bevan - jest bowiem autorem szeroko rozumianej muzyki elektronicznej. Portal Allmusic umiejscawia jego twórczość w obrębie dwóch gatunków: dubstepu i garage. Pierwszy jest pochodną jungle i drum'n'bassu, drugi - house'u. Oba kojarzą się z dyskoteką, zabawą. Tyle, że twórczość Buriala nie jest zbyt "zabawowa", a i Malick nie gustuje raczej w popularnej, użytkowej muzyce. Ścieżka dźwiękowa "Rycerza pucharów" wygląda przecież z grubsza tak: Wojciech Kilar, Arvo Pärt, Explosions In The Sky, Fryderyk Chopin, Claude Debussy, Ludwig van Beethoven, Henryk Mikołaj Górecki. No i Burial. Gdybyśmy mieli zabawić się w "znajdź niepasujący element", zgadnijcie, na kogo by padło.
Burial odstaje jednak tylko pozornie. Jego muzyka jest niezwykle atmosferyczna, nastrojowa, ma w sobie jakieś namaszczenie. To cechy bardzo "Malickowe". Czuła, "płynąca" kamera Emmanuela Lubezkiego z "Drzewa życia" czy "Rycerza pucharów" działa przecież trochę jak kompozycje Bevana: uczy patrzenia/słuchania na nowo, ma w sobie podobny rodzaj zmysłowej uważności. We wspomnianej scenie z "Rycerza…" Malick potrzebował muzyki, która zabrzmi wiarygodnie w imprezowej, rozpustnej przestrzeni; która dostarczy tanecznego pulsu, a przy okazji nie wyłamie się z uduchowionego tonu całości. Szukając połączenia dyskoteki i duchowości, nie mógł chyba trafić lepiej.
5.
Muzykę elektroniczną stereotypowo kojarzymy z mechanicznością, sztucznością, bezdusznością. To efekt prostego przeciwstawienia między instrumentami "żywymi" a "martwymi", między muzyką powstałą z potu i krwi a muzyką klejoną w domowym zaciszu na sterylnym pulpicie laptopa. Burial zadaje kłam podobnym uproszczeniom. Jego utwory pulsują cyfrowym rytmem, ale są naszpikowane śladami życia, człowieczeństwa. Obok typowego instrumentarium - dudniącego w niskich rejestrach basu, syntezatorowych plam i automatów perkusyjnych - słyszymy w nich szereg pożyczonych skądinąd, często trudnych do zidentyfikowania sampli. Prym wiodą tu przetworzone ludzkie głosy: czasem fragment dialogu, czasem śpiew.
"Piosenki" Buriala - jeśli można je w ogóle tak nazwać - to bowiem rodzaj brzmieniowego found footage. William Bevan sampluje i remiksuje dźwięki z rozmaitych źródeł - i czyni z nich materię swojej muzyki. Uprawia recykling, wywołuje kulturowe zjawy i wpisuje je w nowy kontekst. To muzyka-jako-duchologia, przesycona melancholią i poczuciem straty. Kompozycje klejone są tu ze wspomnień, świat odzyskiwany jest ze strzępów wrażeń. Wszystko przenika poczucie żałoby nad śmiercią czegoś, po czym pozostał tylko ślad.
Słowo "burial" znaczy po angielsku "pogrzeb" i pasuje tu jak ulał.
6.
To poczucie straty przybiera formę nostalgicznej tęsknoty za dawnymi, lepszymi czasami. Za analogowymi nośnikami, za naiwnym, czystym odbiorem - także kina. Dlatego większość utworów Buriala skąpana jest w niemal nieustannym odgłosie trzasku płyty winylowej - czyli brudnego, namacalnego nośnika sprzed ery cyfrowej. Wszechobecne zakłócenia tworzą kołderkę białego szumu, nieodparcie przypominającego odgłos padającego deszczu. Słuchając Buriala trudno nie wizualizować sobie skąpanego w ulewie miasta nocą.
"Niebo nad portem miało barwę ekranu monitora nastrojonego na nieistniejący kanał" głosi słynne pierwsze zdanie powieści Williama Gibsona "Neuromancera" i ten opis futurystycznego pejzażu brzmi zupełnie jak próba przepisania na słowa któregoś z utworów Buriala. Nic dziwnego. Cyberpunk - podgatunek science fiction stworzony przez Gibsona - jest przecież literaturą przede wszystkim "scenograficzną". Szczególny "technologiczny" spleen z "Neuromancera" czy "Mony Lizy Turbo" zaklęty jest w kolejnych opisach otoczenia, w rekwizytorni rupieciarnianej przyszłości, w wizerunkach miast-molochów, gdzie ciągle panuje noc, pada deszcz i płoną neony.
W kinie najpełniejszą realizację tej wizji przyniósł "Blade Runner" (1982), którym Gibson zresztą się inspirował. Słuchanie Buriala przypomina oglądanie filmu Ridleya Scotta, pełnego noirowych ulew, metropolijnych krajobrazów i natchnionych syntezatorowych pasaży Vangelisa. Przypomina - jak się okazuje - nieprzypadkowo.
7.
Bevan mówił w wywiadach o swojej obsesji na punkcie sceny z "Blade Runnera", w której Rick Deckard siedzi w ulicznym barze podczas ulewy. Deszcz i miasta nocą (zwłaszcza Londyn) to zresztą w ogóle jedne z ulubionych rzeczy twórcy - zaraz obok filmów o Obcym czy Terminatorze. Filmów bogatych nie tylko w wizualne, ale i dźwiękowe smaczki. Filmów pełnych fantastycznych odgłosów wykreowanych na potrzeby futurystycznych światów.
Najdalej sięga chyba fascynacja Bevana serią "Alien". Burial nie tylko wykorzystał w jednym z utworów fragment muzyki Elliota Goldenthala do "Obcego 3", ale też przyznał, że jego "ulubionym odgłosem na całym świecie" jest dźwięk, jaki wydaje czujnik ruchu w "Obcym - decydującym starciu" (1986). I jest w jego muzyce wiele z soundtracków, oraz klimatu - a nawet scenografii - tych filmów: syntezatorowe plamy, przestrzeń, szum, zakłócenia, noc, melancholia. Twórczość Bevana tętni tymi inspiracjami nawet w skali mikro. Muzyk nieraz wykorzystywał w charakterze dźwięków perkusyjnych ukradzione (również z gier wideo) sample, między innymi przeładowywania broni.
To, co bierzemy za cykanie hi-hatu albo uderzenia werbla, nieraz okazuje się być w rzeczywistości zapętlonym odgłosem podnoszonej amunicji. Jeśli Burial wciąga nas w muzyczny trans, sprawia, że się bujamy, to pamiętajmy, że bujamy się w rytm utkany z materii kina.
8.
Soundtracków z filmów słuchamy jak pamiątek, błyskawicznych skrótów myślowych do stanów, które pamiętamy z sali kinowej. Muzyka przywołuje na powrót emocje: w mgnieniu oka, na zawołanie, bez konieczności uruchomienia na powrót całego mechanizmu fabuły. Burial działa podobnie, choć nie odwołuje się wprost do żadnej konkretnej ekranowej historii. A jednak słuchając go, mamy wrażenie przypominania sobie dawno niewidzianego filmu. To poczucie migocącego na granicy świadomości olśnienia potęguje fakt, że jego muzyka bywa dosłownie zrobiona z kinowych wspomnień, z filmowych strzępów.
Z kinem łączy Buriala również obrazowość jego kompozycji. Twórca sugeruje swoimi dźwiękami kolejne impresjonistyczne pejzaże, a przy tym minimalizuje takie środki muzycznego wyrazu, jak melodia, harmonia czy dynamika. Ważniejszy jest dla niego rytm - a więc i czas. Nieraz trudno powiedzie, ile trwa dany utwór albo na jakim jego etapie akurat jesteśmy. Burial bowiem trzyma puls, ale zarazem manipuluje naszym poczuciem okresowości, w jego utworach łatwo się "zgubić", brakuje w nich orientacyjnych punktów w rodzaju "zwrotek" czy "refrenów". Są imersywne i statyczne. Bevan nie opowiada żadnej "historii", raczej utrzymuje pewien stan, wrażenie. I pobudza wyobraźnię.
9.
Kino - choć przede wszystkim opowiada kolejne historie - działa podobnie. Siedzisz samemu po ciemku, zahipnotyzowany, a jednak masz poczucie wspólnoty, połączenia: z współwidzami, ze światem przedstawionym, z twórcami. Burial ma w sobie mrok i samotność, ale rozpoznając je i dając im wyraz, zarazem je przezwycięża. Słuchając jego muzyki, odnajdujemy te wrażenia w sobie - i następuje połączenie: na ekranach świadomości kolejnych słuchaczy pojawia się migotliwy obraz skąpanego w deszczu miasta nocą. To wizerunek tęsknoty - ale i nadziei. Miał być pogrzeb, a coś się narodziło.
Jakub Popielecki
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje m.in. w Dwutygodniku i Przekroju. Współorganizował trzy edycje Festiwalu Polskich Filmów Krótkometrażowych Short Waves. Pisuje nie tylko o filmie, ale również o komiksie.